Nagle telefon Sherlocka zamrugał.
Sherlock sięgnął po niego.No tak.Kolejny SMS od Mycrofta : "Zaraz u ciebie będę,więc lepiej posprzątaj".
Sherlock rozejrzał się po pokoju.Oprócz kilku rzeczy leżących na ziemi oraz stercie rzeczy na kanapie nie było nic do sprzątania,a przynajmniej według Sherlocka.
-O co chodzi?-Spytał John.
-Znowu Mycroft...
-O co mu chodzi?Przecież ostatnio przyjeżdża do ciebie prawie codziennie...
-Wiesz...Musiał pozałatwiać ostatnio kilka spraw...-Po części była to prawda.Mycroft tydzień temu wrócił z Chicago z USA.Wyjechał tam na 3
tygodnie w sprawach służbowych.
Wypowiedź Sherlocka przerwał odgłos pukania.John,widząc,że Sherlock nie zamierza otworzyć drzwi,sam poszedł to zrobić.
Mycroft wszedł do mieszkania i przez przypadek prawie potknął się o leżące na podłodze buty.
-Witaj,Sherlocku.-Przywitał się i spojrzał na Johna.-Możesz zostawić nas na chwilę samych?
-Właśnie miałem iść na zakupy.-Powiedział John.Założył kurtkę i buty i wyszedł z mieszkania.
Gdy drzwi się zamknęły,Sherlock odłożył gazetę i spojrzał na brata.
-To co masz mi nowego do powiedzenia?Bo zapewne nic.-Powiedział obojętnym tonem.
-Sherlocku,to jest poważna sprawa!Wiem co się dzieje na świecie.-Ściszył głos.-Byłem w Chicago.Gdyby nie to,że mamy tam kilku ludzi,to nie poznałbym Łowców Niezgodnych...w Anglii też są zabójcy,którzy potrafią wytropić każdego Niezgodnego...Będziesz miał problem,jeśli ktoś się dowie...
-To czemu nic z tym nie zrobisz?Z tym systemem?On tylko niszczy ludzi...
-Dobrze wiesz,że nie mogę z tym nic zrobić.Poza tym,ten system dobrze działa,tylko czasami jest źle ukierunkowany.
Sherlock wstał z fotela i wyjrzał przez okno.
Na dworze było ciemno i szaro.Z nieba zaczęły lecieć drobne kropelki wody.Ulicą szła jakaś kobieta ubrana w pomarańczową spódnicę i żółtą bluzkę (Serdeczność) i jakiś facet w niebieskim garniturze,wyciągający parasol (Erudycja).Sherlock próbował sobie wyobrazić,jakby to było bez podziałów.Bez frakcji.Gdyby wszyscy ludzie ubierali się jak chcą,gdyby nie byliby podzieleni na frakcje.Zjednoczeni.
Widocznie jego wyobraźnia była zbyt słaba,bo nie potrafił.
John wracał do domu z siatką z chlebem i ciastkami,bo tylko tego dzisiaj brakowało.Zawsze,jak przyjeżdżał Mycroft,John miał dużo czasu,żeby zadbać o to,by wszystko było kupione.Tak...jak Mycroft będzie ich tak często odwiedzał,to już nie będą musieli chodzić na zakupy o innych porach.
Nagle jego wzrok przyciągnął siedzący na ulucy,bezdomny bezfrakcyjny.Miał podarte,stare ubrania altruzimu.Kiedyś widocznie był altruistą,do czasu testów przynalżności.Bezfrakcyjni nie mieli pracy i domu.Oto,jak wynik testu może wpłynąć na życie.
Człowiek spojrzał się na niego,ale widząc czarne ubranie,znak nieustraszoności,spuścił wzrok.
John wiedział,że tylko altruiści mogą dawać jedzenie bezfrakcyjnym,Mimo to John rozejrzał się dookoła,a gdy zobaczył,że nikogo nie było,podszedł do siedzącego na ziemi mężczyzny i dał mu siatkę z zakupami.
-Ekhm...no...proszę.-Wydukał tylko.Nie powinien nic mu dawać,ale jego altruistyczna natura nie pozwalała na to.
Człowiek spojrzał di siatki,a kiedy zobaczył jedzenie,w jego oczach pojawiły się łzy wzruszenia.
Gdy John chciał już iść,nieznajomy się odezwał.
-Dziękuję.Mało jest już takich dobrych ludzi jak pan...
Były żołnierz uśmiechnął się i poszedł przed siebie.
Tak,mało osób jest już takich jak on.Niejednoznacznych.Niesystemowych.
Niezgodnych.
Valencia,w Hiszpanii:
-Por qué quieres tener... (Dlaczego chcesz mieć...)-zapytał,trochę zdziwionym głosem,jednak wyraz twarzy miał obojętny.
-¿Esto? (to?)-w jego dłoni znajdował się mały kamień,lekko odbijający i tak mało widocznego słońca.
-Si.¿Por que?Esto es normal... (Tak.Dlaczego?To jest zwykła...)
-¿Normal cosa?No...esto es mi...esto es sentido de mi vida.Yo tengo esto y no puedo esto perder. (Normalna rzecz?Nie...to jest mój...to jest sens mojego życia.Mam to i nie mogę tego stracić.)-mówił to wszystko z takim przejęciem.Jego towarzysz widocznie nie zrozumiał.-Ech...no entiendes,Pero no importa...esto puede cambio el mundo.Pronto entiende.(Ech...nie rozumiesz.Ale nie ważne...to może zmienić cały świat.Wkrótce zrozumiesz.).
Cały świat zrozumie.Ale wtedy będzie już za późno.Dla nich wszystkich.
-Witaj,Sherlocku.-Przywitał się i spojrzał na Johna.-Możesz zostawić nas na chwilę samych?
-Właśnie miałem iść na zakupy.-Powiedział John.Założył kurtkę i buty i wyszedł z mieszkania.
Gdy drzwi się zamknęły,Sherlock odłożył gazetę i spojrzał na brata.
-To co masz mi nowego do powiedzenia?Bo zapewne nic.-Powiedział obojętnym tonem.
-Sherlocku,to jest poważna sprawa!Wiem co się dzieje na świecie.-Ściszył głos.-Byłem w Chicago.Gdyby nie to,że mamy tam kilku ludzi,to nie poznałbym Łowców Niezgodnych...w Anglii też są zabójcy,którzy potrafią wytropić każdego Niezgodnego...Będziesz miał problem,jeśli ktoś się dowie...
-To czemu nic z tym nie zrobisz?Z tym systemem?On tylko niszczy ludzi...
-Dobrze wiesz,że nie mogę z tym nic zrobić.Poza tym,ten system dobrze działa,tylko czasami jest źle ukierunkowany.
Sherlock wstał z fotela i wyjrzał przez okno.
Na dworze było ciemno i szaro.Z nieba zaczęły lecieć drobne kropelki wody.Ulicą szła jakaś kobieta ubrana w pomarańczową spódnicę i żółtą bluzkę (Serdeczność) i jakiś facet w niebieskim garniturze,wyciągający parasol (Erudycja).Sherlock próbował sobie wyobrazić,jakby to było bez podziałów.Bez frakcji.Gdyby wszyscy ludzie ubierali się jak chcą,gdyby nie byliby podzieleni na frakcje.Zjednoczeni.
Widocznie jego wyobraźnia była zbyt słaba,bo nie potrafił.
John wracał do domu z siatką z chlebem i ciastkami,bo tylko tego dzisiaj brakowało.Zawsze,jak przyjeżdżał Mycroft,John miał dużo czasu,żeby zadbać o to,by wszystko było kupione.Tak...jak Mycroft będzie ich tak często odwiedzał,to już nie będą musieli chodzić na zakupy o innych porach.
Nagle jego wzrok przyciągnął siedzący na ulucy,bezdomny bezfrakcyjny.Miał podarte,stare ubrania altruzimu.Kiedyś widocznie był altruistą,do czasu testów przynalżności.Bezfrakcyjni nie mieli pracy i domu.Oto,jak wynik testu może wpłynąć na życie.
Człowiek spojrzał się na niego,ale widząc czarne ubranie,znak nieustraszoności,spuścił wzrok.
John wiedział,że tylko altruiści mogą dawać jedzenie bezfrakcyjnym,Mimo to John rozejrzał się dookoła,a gdy zobaczył,że nikogo nie było,podszedł do siedzącego na ziemi mężczyzny i dał mu siatkę z zakupami.
-Ekhm...no...proszę.-Wydukał tylko.Nie powinien nic mu dawać,ale jego altruistyczna natura nie pozwalała na to.
Człowiek spojrzał di siatki,a kiedy zobaczył jedzenie,w jego oczach pojawiły się łzy wzruszenia.
Gdy John chciał już iść,nieznajomy się odezwał.
-Dziękuję.Mało jest już takich dobrych ludzi jak pan...
Były żołnierz uśmiechnął się i poszedł przed siebie.
Tak,mało osób jest już takich jak on.Niejednoznacznych.Niesystemowych.
Niezgodnych.
Valencia,w Hiszpanii:
-Por qué quieres tener... (Dlaczego chcesz mieć...)-zapytał,trochę zdziwionym głosem,jednak wyraz twarzy miał obojętny.
-¿Esto? (to?)-w jego dłoni znajdował się mały kamień,lekko odbijający i tak mało widocznego słońca.
-Si.¿Por que?Esto es normal... (Tak.Dlaczego?To jest zwykła...)
-¿Normal cosa?No...esto es mi...esto es sentido de mi vida.Yo tengo esto y no puedo esto perder. (Normalna rzecz?Nie...to jest mój...to jest sens mojego życia.Mam to i nie mogę tego stracić.)-mówił to wszystko z takim przejęciem.Jego towarzysz widocznie nie zrozumiał.-Ech...no entiendes,Pero no importa...esto puede cambio el mundo.Pronto entiende.(Ech...nie rozumiesz.Ale nie ważne...to może zmienić cały świat.Wkrótce zrozumiesz.).
Cały świat zrozumie.Ale wtedy będzie już za późno.Dla nich wszystkich.